Spójrz spokojnie na ten biwak nędzy i rozpaczy,
Na poniżenie człowieka. Nie odwracaj wzroku.
O, Whitchapel,
Gdzie burżuje o policzkach wygolonych gładko, przebrani za apaszów, szukają dreszczyku pośród nędzarzy:
Gdzie za trzy szylingi możesz podpatrzeć najbardziej monstrualną kopulację;
Gdzie nieletnie dziewczynki o zbyt wielkich oczach (rozszerza je głód i zamyślenie zwierzęce nad strasznością świata)
Skubią cię za rękaw, ocierając się wątłem ciałkiem o nogi, łapczywie chwytają się rąk;
Skąd - jak twierdzą pomysłowi antysemici - z tego progu wydeptanego naprzeciw, z tamtych nieokreślenie szarych od brudu drzwi? wyszedł Charlie Chaplin na podbój gorzkiej ziemi
(Bezpowrotnie opuszczał dzieciństwo, trapez, na którym, nogą zwieszony, pokraczny, w blasku reflektorów, wyżerających źrenice, jak posągu o oczodołach, w których gnieździ się pustka, w poświście bicza, pod abstrakcyjną pletnią muzyki,
Patrzał, patrzał w tragiczne oczy motłochu),
Wielki i nieufny Chaplin który usprawiedliwia nas wszystkich;
Gdzie gromady wrzeszczących dzieci w łachmanach towaszyły ci gwizdem i, małpio przedrzeźniały ruchy
(Sprawiedliwy to gwizd i budzący w tobie mściwego, o wargach zaciętych, arystokratę),
O, Whitchapel, autostrado rozpaczy,
Gdzie wychudzonemu chłopcu w poszarpanym swetrze,
O oczach spłoszonych i sowich, ruchach nieporadnych, uśpionych i strasznych, jak u embrjona,