Strona:Stefan Napierski - Elegje.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

Do wyciągniętych palców ze wstydu nie rzuciłeś pół szylinga.
Jest tu szyld firmy "Rubinrot" o blasku zaiste rubinowym,
I "People - Palace", spalony, zrujnowany, w perzynie, jak w dzień po rewolucji,
Jest całe człowieczeństwo, ale niema szczęścia.
Bo i skądżeby tu? Tu wzrosła twa wrogość i wzgarda;
Stąd, z tego zaułka, jak tysiące innych podobnych,
(To samo przyćmione światło, dziewczyny smagłe lub krostowate we drzwiach, a oczy im biegają,
Tylko dłonie zwisają leniwie, jakby dźwigały ciężar nieurodzonego płodu).
O zmierzchu,
Z czapką, nasuniętą z fantazją na bok (niekoniecznie na czoło),
Wychodził Jack the Ripper,
Czysty, straszliwy morderca;
O, zemsto, rozkoszy nieludzka, zabójcza, muzyczna, jak spazm, przeraźliwa, jak Anioł.

XXVIII

O, łęgi, gazony strzyżone Londynu, łąki srebrne w księżycu:
Słychać, po nocy biją zegary, nie od św. Jana, z Westminster (tej najszpetniejszej kolekcji narodowych sław).
Demeter, uwięziona w British Museum, o, pradawne, spopielone serce, zamknięte w pierś z szorowanego głazu!
Patrzę oczami, podkrążonemi z wyczerpania,
W źrenice półprzymknięte, jak w płaski nurt metalowy, unoszący twarze topielców,
Jak w misę rtęci, niedotykalnej dłoniom;
Klękam przed tobą, pokorny, kłamanym spokojem słów nie, ciebie nie pragnę przejednać,
Lecz znęcić do pokusy najdrobniejszego uśmiechu, do warg płochych rozchylenia: