Pada deszcz. — Znów owisła krągło obietnica.
Jak w kropli pojedyńczej więziona źrenica.
Nęci, aby zielonem upoić się winem;
Już kryształ wody wzrasta w zastygłą roślinę,
Zlęknioną przestrzeń zwiera w powierzchnię owalną.
By trwać kulą cieknącą i niedotykalną.
Tam liść podługowaty brzękiem w strunach jęczy.
Pnie się białym wiolinem, jak łodyga tęczy.
Sinym gromem pochmurne lodozwały ciosa.
Strugi blasków rozlewa płaczka długowłosa.
By piorunem wdół runąć, na przestworzu płatki
Gubiąc: strzały przelotnej grot i warkot gładki.
Tedy znów się ucisza. Niech spokojne drzewa
Patrzą, jak rośnie ku nim szczeblami ulewa.
Drabina srebra! Stopnie zastygłe hałasu,
Konary cieczy, grota, szmerna koncha lasu.
Mokry otwór warg, tryton, który gardło płócze
Szumami śpiewu, hymnem, smaganym przez tucze.
Bulgotem niebosiężnym.
Nad czeluść lejącą
Pochyl się twarzą jasną i jasnowidzącą,
Zwiśnij nad czarną blachą, rozelśnioną kratą:
Jaki świat... Pomyśl o nich: ile tam jest kwiatów.
Dyszących samotnością, olbrzymiem sklepieniem.
Grząską glebę pijących z łagodnem cierpieniem.
Ach! tulipany, których serca nic nie zmienia.
To jak mogiła ziemi. Dotknij się sklepienia.
Rozetrzyj w nozdrzach krzewy, listeczki wybladłe.
Uśmierć muśnięciem pędy, na zawsze przepadłe.
Oczy płasko płynące, źrenice drążone,
Połóż na widnokręgów brzegi wyszczerbione.
I jak posąg żałosny ułóż się na wodzie.
Strona:Stefan Napierski - Elegje.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.
ELEGJA