Strona:Stefan Napierski - Elegje.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZŁĄKA

Zaznałem sielskiej rozkoszy, agonji pod niebem otwartem,
W drgawkach, na piachach ławicy, wśród krzyku ptactwa wodnego,
Nad okiem w sennych otchłaniach wrzeszczały spłoszone, rybitwy.
W wiklinach szumiało podmuchem, który osuszał nam wargi.
Ku śmiertelnym niechętnie wracałaś, oślepłym z zachwytu.
O, zwlekająca! i palcem wstrzymując słońce, jak pasterz;
Nawiało chłodem zmierzchania, twarze zwrócili ku sobie,
Spóźnieni, z trudem, jak oczy zapatrzonych posągów.
fafle gładkie marmurów, sprzęgnięte, jak nóż i osełka,
Piersi toczone, czerepy, jękiem spajane pieszczoty,
I nogi, gwałcące gorzko, nożyce, rozwarte rozpaczą...
Przestwór czysty nad nurtem! Piana opływa nam kostki.
W zwierciadle, jak dłonie rozluźnić? ziół szorstkich dotknąć z wieczora?
Ku brzegom mroku prostować? w rozłące błogiej nie umrzeć?
Odejdź! Nie wracaj, o, gwiazdo! Odpłyń, miła, na zawsze..
Gdy czajka kwili w szuwarach, tleją kręgi nawodne;
Z gałązek wierzby mi splatać, z odbić giętko złamanych.
I patrzeć, i patrzeć, jak niknie wianuszek bezradny i lira.