Gorycz ziemi podźwignąć jak, i sprostać szczęściu?
wolność pokonać? wielkość pojąć? i nie umrzeć?
podeptać cześć? i zbawić, i zbawić człowieka?
Na wozie, skryta w słomie, jeszcze ciągle brzęczy
powstańców broń, a ona, najmilsza Xeniusia,
przechadza się niedbale! Zdławić ją, o, Nike!
Ty mnie wiedź, karku nagnij pod jarzmo pokory,
ze skroni wawrzyn zedrzyj, bym nie dyszał pychą,
i miotaj słów łachmany w twarze zbladłe; niechaj
nasłuchują muzyki machin, kiedy tłoki
naoliwione dyszą spokojem; czas odejść
gościńcem wygładzonym przez ten trud nieludzki:
pozwólcie, niechaj ziemia spoczywa na piersi
która klątwą mi była, a ryć ją musiałem
do krwi palców, szponami żądzy i zagłady.
Wreszcie odpocznę, prosty, na Zamku w Warszawie,
w szyby gwiazdy naciekną, i podmuch znad Wisły
w czystem przestworzu szepnie o łęgach ojczystych.