Nocą rozkwitła róża wonią zmartwychwstanie,
Nim w mroku luny zmilkną lejące się trele;
Uśnij, miły! Ockniony napół w Ispahanie,
Drętwo nurzasz się w blasku stygnącym popiele.
Wina czara rozlana lśni jak krew zabójcy,
Krzepnie na wargach gorycz, ta pestka nicości.
Wyłuskaj obrzmiałemi, nim skłonisz się trójcy:
Zdradzie, grozie i żądzy, zefirze czułości!
Przebierasz, o, podmuchu, rozchwiane kędziory.
Jak struny harfy zmilkłe, stukając o żebra,
Dotykiem muskasz piersi do rozbrzasków pory,
Aż w kałuży turkusów westchnie warga z srebra.
Powlecz ją pocałunkiem, jak blizną cierpienia,
Niech o stopnie gładzone ślisko modrość pluszcze
— Podczaszy krucho-kostny! Pod szafranem cienia.
Jak dłoni Archanioła, kiści nie wypuszczę
Róża, w blasku rozkwitła, gruzów zmartwychwstanie,
Umierających błogo, i luny ulewa,
Na gościńcach Szyrazu, w pustym Ispahanie,
Wtrąca w wirydarz srogi, jak bezsenne drzewa.