Tymczasem, zanim biczem na powietrzu strzeli,
Szare liście topoli migają w topieli,
W kałużach, jak w zwierciadłach, toczonych misternie;
Z dolnych ogrodów pną się żywopłotów ciernie
Nad murawy, nad darnie, w widnokrąg ponury,
Gdzie chmurne w oddaleniu dumają lazury.
Patrz: ku krzewom nadbrzeżnym gościniec się zbliża.
Jak łacha zamulona, pełganiami chyża.
Giętka gałąź wierzbiny zawisa ku wodzie,
Po smudze zielonkawej wartkie suną łodzie.
Nad niwy spustoszone, arrasom podobne.
Kolumny zasępione obłokami zdobne,
Wabią cienie, by legły na cieliste żwiry:
Błonia bieleją błyskiem, lizane przez wiry.
Tedy nadjadą kocze. Jak kryształ bez skazy.
Łudzącą sztuką nowe goreją obrazy,
Czarnych pukli pierścienie, zefirów zabawy,
Tokiem cudnej urody wzlatują nad nawy.
l łoskocie, z piany szumem, nad nurt uroczysty:
W ochłodę bieży orszak, różany i czysty.
Lelio, Korynno, Koro! O, płoche muśliny.
Migające przez mirty, fiołki i jaśminy,
Palce, do strun nawykłe, kalecząc o róże.
Spocznijcie na ruinach; tam dźwiękiem powtórzę
Okowy, łupy hojne, utarczki zacięte.
W krosna, gazy, obłoki pióro srebrne wpięte
Kreśli rymy, jak strzała, która blaski słyszy.
W ustroniu, w gajach błędnych, w starganej zaciszy.
Odnajdziesz malowidło, które nas przemienia
I umiera. — Przechodniu, nie odmów westchnienia.