Lśniącym lakierem powleczone liście eukaliptusa; kiście sztywnych palm, sucha żółtość ich owoców, szeleszczących, jak ruda bibuła; czerwone dachówki, nagrzane aż do oparzenia, płyną w rozedrganem powietrzu; i świegoty ogłupiałych jaskółek nad tarasami, w fali róż i kukurydzy opadającemi ku morzu.
Ono łączy się barwą niedotykalną mleka z horyzontem; jeszcze ciemnieją drobną plamą maleńkie wiosła na wodokręgach, powracających ku ochrze brzegu. I w późną tę godzinę stateczek — z pomiędzy dwóch cyprysów, które trwają, wycięte nieruchomo, jak czarne trybularze zieleni, pozostawia smugę sunącą granatowej krwi. Wtedy do chłodnych schronić się portyków...
Pomiędzy płytkiemi szczelinami płyt, po których, wracając, płasko stawiasz stopy, trudzą się w wielkim pożarze pojedyńcze mrówki, jakgdyby one to miały usprawiedliwić całą resztę, ten nakrywający nas dzwon pustki, o który tłucze twe zdyszane serce; nie, nie obchodzi cię realność.
Strona:Stefan Napierski - Obrazy z podróży.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
PÓŹNA GODZINA