Strona:Stefan Napierski - Obrazy z podróży.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.
X

Ach! lata, pełne podstępnego wyboru, te pory wiosny wczesnej i przebiegłej zadumy, kiedy znużenie w usypiającej monotonji drobnych kropel deszczowych, lśniących pojedyńczo na czarno-oślizgłej szybie, za któremi latarnie, budziło rozkosz i niewiarę! Umiłowanie wątłości, skłębionych siwych mgieł w kotlinach poranku, i wichru, powstającego kolumną piasku w brutalnej otchłani, która nas śni! Scenerjo! pod zawartą przyłbicą, nasuniętą na lice, szparki źrenic; godziny, drążone kule szklane, grzechocące po polanie, wibrującej ziołami i próżnią; ostokrzewy zdmuchnięte i kłójące, jak żądło losu, nieśmiertelniki; biały krzak cierniowy, rozdygotany przez furkot ptaka, kiwający się, jak buddyjski bożek. Dnie fanatyczne, pełne szczęku przyszłości, jak zawierających się żuchw; „wiszące ogrody“; ulica, przy końcu której — szarej i gładkiej — zduszony okrzyk Apostaty: chargocące a — aa!
Spokój. Dobroć zakwefiona przechodzi przez pokoje, ociera się o ludzi, którzy są bliscy, rozwiera okno i chce dyszeć nocą. Tam jest pełnia, olbrzymie powrotne koło horyzontu, słońce wschodzi jednocześnie i zachodzi, nad żelazno - popielatym wiaduktem, po którym oddala się gryzący pióropusz dymu. Pachną bezwonne jesienią fiołki, posągi budzą się do życia, drzewa opadają piórami i gwiazdami, raz jeszcze patrzysz z czujną trwogą w puste oczodoły cudu. Dzwonią pory poetom w świecie struchlałym! Blady, triumfalny, z ściętym grymasem szczęścia na wargach, wkraczasz, ginący w bezechu, w maki niepamięci, na akwedukty..