W te dni pierwsze, gdy znów się pojawią lekkie kostiumy,
Pójdziemy wprost przed siebie, pełni słodkiej zadumy.
To będzie zupełnie, jak na przestarzałym obrazie,
Policzki załaskocą nam puszyste bazie,
A wiosna ucałuje w samę usta. Raz po razie.
Na ziemi, pachnącej jeszcze świeżością śnieżną,
Siądziemy, bardzo młodzi, pod staruszką wierzbą.
Nasłuchując uważnie ptaków wczesnej piosnki,
Ujrzymy, jak wokoło roją się wątłe i białe pierwiosnki.
I, wiążąc wieńce niezgrabne z przydrożnej wikliny,
Zapatrzymy się, wsłuchamy w łagodne godziny.
Wiesz, co wtedy pojmiemy, ukochana: oto,
Że niebo jest zawsze jednakie. Czy się uśmiecha lazurem, czy płacze bronzową słotą —
I z uśmiechem pomyślisz, te najprostsze pojmując sekrety,
Jak miło być śliczną żoną młodego poety.