Humorysto! twoje łzy przemieniają się w amorki
o różowych skrzydłach. Kiedy pociągasz cybuch, w lulce
bulgocą oceany śpiewne. Zrywasz skryte przy drodze niezabudki
i zakładasz je za uszy chłopcom, fikającym kozły.
A gdy dyliżans wywraca się do rowu, wyjmujesz
z połów surduta chustę kraciastą i zamiast
wytrzeć twe łyse czoło, lśniące w południe:
zatrzymujesz się, jak żóraw, w zachwycie nad biało-czarnemi
bawełnianemi pończochami i otrzepującej kurz Floryndzie
podasz bukiecik uszczkniętych fiołków. Wtedy uśmiech ponad białością dróg
obejmie horyzont, kwefiony chmurkami, ponad którym drżą gwiazdy pełne rosy w odwieczerz,
a wzrok, zbyt wiele naraz widzący, przekreśla liryczny trójkąt ptaków w odlocie,
jak winieta nieśmiertelnego romansu anioł, gałąź i lira.