kiedy drzwiczki otwierasz ostrożnie, z obawą;
tam zostały pamiątki, pewnie zapach przetrwał:
pierwszy pieniądz okrągły, który się nie skruszył,
listy na ćwiartkach bladych papieru, obcążki,
łańcuszek od zegarka, w rumianej okładce
cienki zeszyt, skrywany i w kąt najciemniejszy
odsunięty: egzemplarz „Juliusza Cezara“!
Tej książki nie odrzucaj spośród tylu innych,
ni opowieści Hauffa. Schodzisz po tych stopniach
butwiejących wciąż niżej, pod łuki sklepione
piwnic. Północ na wieży ratuszowej dzwoni,
przez sztaby widzisz: czarne dygocą gałązki,
na kościele blaszane skrzeczą chorągiewki,
i ramieniem tak mocnem, jak śmierć, cię otacza
prostota. Tylko nie patrz na drogę: tam, w kurzu,
zamiast wina, coś rozlał w noc jasną, wrześniową,
z beczek pradawnych, zamiast róż spóźnionych,
co uginają się z murów szczerbatych: kałuża
krwi. I obok rzucony kapelusz.