Nie dekoracje, — lepiej
w szum oddalonych zamkniętym strumieni
żyć. Wśród traw skąpych o wczesnej jesieni
kamienie sypią się z pod nóg. To krzepi.
Gdzie nad urwiskiem jodła, tam jałowa
skała, pradawna gleba, obnażona,
gładzona wodą. Okrutna zielona
jeziorna głębia! W zieleni
niematerjalnej, jak muzyczne linje,
puszyste lekko rozwieszają igły
modrzewie!
Gór rozmowa
nagich z wichrem, który pochyla wraz z ich cieniem zioła
nad tonią, która skrycie ich odbicie chowa.
Nie zamyślenia czas jest dziś, zwycięstwa! Sprzeczne
myślom daremnym kroki stanęły na ziemi,
w niciach kaskad bijących, wśród olbrzymich cieni
chmur, gnanych wichrem, na niej dawnej, na niej
spoczęły: na pomoście ku głębszej otchłani,
ku łukom gwiazd żyjących, co nas sądzą wiecznie.
Przetrwają! jak chwała
ponad czas, który kruszy w zawiei
stuleci nieodparte skały:
spensjonowanego profesora z Bazylei.