„A ty niegodziwa! wyrzutku zuchwały,
Żyjesz na tym świecie dla hańby, zakały,
Kradniesz dzień, czas pędzisz w próżniactwie, bez sromu,
Patrzcie!.... i z mężczyzną!.... Precz mi z mego domu!“
„No, no, dosyć będzie waszej gadaniny,
Zamknij stara gębę, nie łaj mi dziewczyny,
Bo jak Ilusz jeszcze łzę wyleje jedną,
To ostatnie zęby bardzo wam przerzedną.“
I zasłaniał Janczi swą kochankę drżącą,
Swą nad wszystko drogą, przed jędzą wrzeszczącą,
I z spojrzeniem, w którém wściekły gniew się pali,
Po tém, co już wyrzekł, tak przemówił daléj:
„Jeśli nie pragniecie ze mną mieć rachunku,
Nie ważcie się robić dziewczynie frasunku,
Bo ona się na śmierć z ciężkiej pracy zrywa
I chléb suchy za to jada nieszczęśliwa.
„Idź Iluszko teraz. Nie jesteś niemową,
Powiesz mi, gdy zacznie dręczyć cię na nowo,
Wnet me pięści na nią gradem się posypią....
Stara nie kładź palca we drzwi, bo przyskrzypią.“
Tak powiedział Janczi i wziął szubę z ziemi,
Szybkim krokiem poszedł za owcami swemi,
I dopiero spostrzegł z obawą niemałą,
Że niebardzo wiele owiec pozostało.