Z temi słowy, blednąc przed ciosu ogromem,
Z resztką owiec Janczi znalazł się przed domem.
Już prędki gospodarz czekał nań przed dworem,
By policzyć owce jak każdym wieczorem.
„Dziś wam gospodarzu się nie wyrachuję,
Na co zda się kłamać?.... wiele sztuk brakuje,
Żal mi ich serdecznie, lecz nie ma ratunku,“
Mówił Janczi, gniotąc kapelusz z frasunku.
Słysząc takie słowa gospodarz się dąsa,
Choć nie wierzy jeszcze, lecz już szarpie wąsa:
„Głupstw nie gadaj, Janczi, do tysiąca czartów,
Strzeż się mnie rozgniewać, bo nie lubię żartów!“
Nie był to żart wcale, lecz prawda najświętsza;
Spostrzegł się gospodarz i z swych piersi wnętrza
Wrzasnął, tracąc wszelką nad swym gniewem władzę
„Wideł, wideł dajcie! niech go na nie wsadzę!
„A to szubienicznik, to łotr, to ród smoczy,
Pójdź, niechaj ci pięścią powybijam oczy!
Na to, żem cię wypasł? jadła nie żałował?
Och! od ręki kata czemuś się uchował!....
„Precz z przed moich oczu! precz mi pókiś cały!“
Te z ust gospodarza słowa się sypały;
Nagle porwał drąga swą żylastą dłonią
I za biednym Janczi puścił się pogonią.