Ta strona została przepisana.
22
Tak rozmawiał Janczi z swoją myślą własną,
Wyszedł wziąwszy świecę palącą się jasno,
I zapalił od niéj cztery dachu końce,
Wkrótce wybuchł płomień jasny jako słońce.
Wnet domostwo objął pożar w swe ramiona,
Szła w obłoki ognia kolumna czerwona,
Kirem okrył niebo dym zionący z dachu,
I patrzący z góry księżyc zbladł z przestrachu.
Od promieni światła odlatały z krzykiem
Poczwarny nietoperz z ponurym puszczykiem,
Oślepione blaskiem zorzy nocne ptaki,
Tłuką się o siebie, o drzewa, o krzaki,
A gdy na las z rana wzrok zwróciło słońce,
To patrzyło tylko w zwaliska dymiące;
Patrzyło ze zgrozą w okna wpół-zwalone
Na dwunastu zbójców szkielety zwęglone.