Powietrze im tylko za pokarm służyło,
Łyżką je jadali, takie gęste było,
A kiedy odwilżyć gardło pragnął który,
Musiał jak kot zręcznie chlépnąć wody z chmury.
Wreszcie na szczyt wleźli jak cudem prawdziwie,
Tu skwar piekł, więc nocą się wlekli leniwie,
Bo niedobra wcale tam droga do jazdy,
Gdyż się potykały koniska o gwiazdy.
Kiedy tak jechali wśród gwiazd krok za krokiem,
Myślał Jąnczi wodząc w okół siebie okiem:
„Powiadają ludzie, że gdy gwiazda zlata,
To na ziemi człowiek schodzi z tego świata.
„Szczęście masz macocho! szczęście twe djablico,
Że ja nie wiem, które komu gwiazdy świecą,
Przestałabyś Ilusz przeciążać robotą,
Bobym twoją gwiazdę zaraz zepchnął w błoto.”
W końcu znowu droga na dół iść zaczęła,
Równina się przed ich oczy rozwinęła,
Znikł skwar, pole traw ą się zazieleniło,
I w powietrzu jakoś Francję już czuć było.