Zbliżył się do wioski z taką myślą miłą;
W wiosce było gwarno. Zdala słychać było
Strojnych w winne wieńce wozów turkotanie,
Właśnie bowiem wówczas było winobranie.
Nie zważał na życie jakie widział w koło,
Na ludzi przy pracy nucących wesoło,
Dążył bez spocznienia aż do wioski środka,
Aż tam gdzie mieszkała jego Ilusz słodka.
Dotknął klamki u drzwi dłonią dziwnie drżącą,
I było mu jakoś na sercu gorąco,
Wszedł wreszcie i zamiast Ilusz jasnowłoséj,
Ujrzał obcych ludzi, cudze słyszał głosy.
„Nic nie wiem doprawdy, zmyliłem się może,”
I ujął za klamkę. A w tém dziewczę hoże,
Co nad gospodarstwem w chacie się krzątało,
„Kogóż to szukacie?” — grzecznie go spytało.
Janosz odpowiedział, kogo szukał w chacie.
„Ach! co?... to wy, Janczi!... i tak wyglądacie...
Poznać was nie mogłam.... twarz taka spalona!
Tak rzekła dziewczyna szczerze ucieszona.
„Widać jednak w drodze Bóg was darzył zdrowiem;
Chodźcie tu, tysiące nowości wam powiem.”
Wciągnęła go, stołek dała do siedzenia,
I tak znów prawiła, szybko, bez spocznienia: