„Kiedyś wszedł tu człecze, to jedz co my jemy,
Nie ugryziesz skały, to my cię zgryziemy,
Krew twa na okrasę zastąpi nam oléj,
A twe drobne kości weźmiem zamiast soli.”
Tak król mówił, groźnie namarszczywszy czoła,
Janosz wnet zrozumiał, że to nie żart zgoła,
I rzekł bez dłuższego nad sprawą myślenia:
„Nie jadałem dotąd takiego jedzenia,
„Lecz skosztować mogę dla Waszéj Miłości,
By dowieść że cenię wasze uprzejmości,
Proszę tylko, przez wzgląd na me zęby małe,
Na kawałki mniejsze porozbijać skałę.”
Odłamawszy kawał dziesięcio-funtowy,
Król się uśmiechnięty ozwał tem i słowy:
„Masz oto, gałeczka maleńka, nieznaczna,
Tylko pogryź dobrze, bo nie będzie smaczna.”
„Skosztuj ty sam pierwéj téj niewielkiéj gałki,
Może ci się zęby rozpadną w kawałki,”
Krzyknął Janosz gniewnie i swą dłonią prawą
Ujął kamień, okiem zmierzył przestrzeń żwawo,
I tak silnie cisnął olbrzymowi w czoło,
Że głaz przebił czaszkę i mózg trysnął w koło.
„Teraz możesz dla mnie objad z skał zastawić,
Śmiał się Janosz, widzę, że je umiész trawić.”