Wprawdzie jeszcze jednéj nie sprzątnęli baby,
A więc niedziwota, że blask dnia był słaby;
Janosz spojrzał na nią, przypatrzył się trochę,
I poznał w niéj... kogo?... Iluszki macochę.
„Ha! — zawołał, — ciebie ja sam muszę zdławić,“
Wstrzymał swych olbrzymów, chcąc się z nią rozprawić;
Jędza mu się jednak wyśliznęła z dłoni,
I zaczęła zmykać jak zając w pogoni.
„Za nią chłopcy! złapać mi to babsko stare!“
Jeden olbrzym skoczył, gdy dał kroków parę,
Już mógł nogą dostać karku starej kwoki,
Kopnął ją, wzleciała baba pod obłoki...
Wkrótce czarownica rozbita na piasek
Spadła koło wioski Janosza pod lasek...
Jakie było życie, śmierć też była taka,
Dzisiaj nawet wrona po niéj nie zakraka!
A w ciemności kraju wnet się jasno stało,
Słońce zaświeciło światłością wspaniałą,
Janosz wszystkie miotły w jedną kupę zwalił,
Skrzesał szybko ognia i na popiół spalił.
Potem z olbrzymami rozstał się na nowo,
Ale wprzódy od nich wziął powtórnie słowo,
Że go słuchać będą, i poszedł na prawo,
A olbrzymi w lewo udali się żwawo.