Fale się na toni gładkich wód nie snuły,
Cudne ryby przestrzeń zwierciadlaną; pruły,
Kiedy promień słońca spłynął uśmiechnięty
Na ich łuskę złotą, lśniły jak djamenty.
Stał rybaczy domek po nad brzegiem wody,
Rybak był to czerstwy starzec siwobrody,
Właśnie siecią ryby różnowzore łowił,
Gdy doń podszedł Janosz i tak go pozdrowił:
„Niech wam Pan Bóg, starcze, w pracy dopomoże.
Czybyście mnie mogli przewieźć przez to morze?
Nie mam złota, trudów waszych nie opłacę,
Lecz zapłaci niebo za podjętą pracę.”
„Niepotrzebne dla mnie, choćbyś i miał złoto,
Synu, odpowiedział starzec ze szczerotą,
Bo głębina morza szczodrze mi wciąż daje
Tyle, że do życia wygodnie mi staje.”
„Lecz kto jesteś? w jakiej przyszedłeś tu chęci?
I czy wiesz, żeś zaszedł nad brzeg Operencji?.“
Tutaj brać za przewóz niepodobna wziątku,
Bo to morze nie ma końca ni początku.”
„Więc to Operencja! rzekł Janosz szczęśliwy,
O! choćby był przewóz trzykroć niemożliwy,
Dotąd nie odpocznę, aż ją przebyć zdołam...
Mam ja jeszcze sposób... olbrzymów zawołam...”