z których się spowiadała spowiednikowi swemu zgrzybiałemu: Bogufałowi zakonnikowi klasztoru Franciszkan sądeckich, których sama z swego mienia żywiła i odziewała. Zakonny spowiednik uspokajał jej zbytnie może wątpliwości i powracał spokój duszy jej stroskanej a Kinga wielbiła go jako wzór księdza, kochała jak ojca.
Otóż ten stosunek jej z grzybiałym zakonnikiem, w niedostatku podejzrzenia, musiał posłużyć zawiści. Dworzanie Leszka wywiedziawszy się od mieszczan sądeckich, posądzili Kingę: że z spowiednikiem swym w zbyt poufnym żyje stosunku! Ona! która sama sobie wzbroniła uciech światowych, kiedy była księżną wesołego światowego dworu!! Mieszczanie sądeccy mianowicie kupcy bogatsi, potakując dworowi królewskiemu, z którego zyski ciągli, powtarzali ów jadowity dworski dowcip obmowny; rzecz nabrała rozgłosu i doniesiono aż arcybiskupowi gnieźnieńskiemu.
Arcybiskup troskliwy o sławę kościoła i zakonów, pragnąc się sam przekonać o wszystkiem, przysłał spowiednikowi Kingi rozkaz surowy: Tej chwili, w której cię ten rozkaz dojdzie, czy to śpiącego, czy jedzącego, siedząc czy stojąc: bierz kij w rękę i zdążaj do Gniezna!
W ślepem posłuszeństwie wykonał zakonnik rozkaz.
Kinga zaś dowiedziawszy się o swoim sromie i krzywdzie, w żalu bez miary — według podań — złorzeczyła niewdzięcznemu miastu: — „Tu! gdzie wyniosłe kupcy sprzedają bławat i złotogłów! niechaj chwasty wiecznie rosną i pokrzywy i zielska!“
Spełnia się klątwa! każde dziecko okaże to miejsce zarosłe trawą i zielskiem tuż obok rynku. Ludzie pamiętają tam trzy domy murowane jeden po drugim a zawsze obalone.
Nienawiść biskupa i Leszka wzmagając się ciągle we dwa lata doszła swego szczytu.
Roku 1282 Jan Janina wojewoda i Krystyn kasztelan sandomierscy, za powodem biskupa Pawła zwołali szlachtę sandomierską, odstali od Leszka i przywołali Konrada mazowieckiego który niebawem przybył. — Leszek jednak nietracąc głowy, zebrał swych stronników i z trzaskiem ruszył na nie, a Konrad zwątpiwszy o sobie i niedowierzając Sandomierzanom: uciekł. Leszek nie poczynał sobie groźnie, więc mu się poddali.
Strona:Szczęsny Morawski - Sądecczyzna.djvu/161
Ta strona została przepisana.