“DZIENNIKA ZWIĄZKOWEGO”.
Bacność, psieścirwo!
Pedom wom, bracia rodaki, wierne krześcijany, ze kto wi, psieścirwo, cy casem nie bendzie jesce ze mnie aligancki rydachtor! Ho! ho! Bo choć to tera potrafie stawiać ino krzywe kulasy, ale przecie przysłowie peda, ze i Kraków nie odrazu zbudowano.
Którygoś tu wiecora, kiej prześlabizowałem w “Dzienniku Zwionzkowym” fajny jartykuł pona Orpisieskigo, pod nazwo: “W co ja wierze” — tak odrazu pedziałem se:
— Ha! Tabaka! Ojcyzna w zmniejseniu potrzebuje twoi pomocy. Tu oto prosi pon Orpisieski, zeby mu cytelniki nadsyłali swoje jartykuły do gazyty, to wtencas gazeta bendzie porzondniejsa, bo tera, prawde rzeknoć, to całkiem śkoda casu na cytanie. Taj przecie, Tabaka, umis ździebko piórem ruchać wienc napis jartykuł!
Ale, rodaki, wierne krześcijany, pomyślić to je łatwo, ale zrobić — to nie bardzo łatwo. Som przecie, znom takich rydachtorów, wiernych krześcijanów, co to zawse po pienć wiadrów potu wylejo i po kilka kosiulów zmienio, kiej jaki jartykuł napiso. A tu jesce mnie, cłekoju nie wprawionemu, było daleko gorzy pisać. Badrowałem się tyz psieścirwo całkie sidem dni, wypiłem coś śtyry antałki piwa, alem w kuńcu jartykuł fajny nagrypsoł. Kiej przyniósem go do redachcji, to rydachtor otworzył giembe, kiej wrota i peda: