— Zebym ja cie tu tero, Tabaka, dostał w swoje pasce — oj byłoby zarcie!
— Całuj psa w nos, zwirzu! — pedom mu na takie mine. — Nie dla psa kiełbasa!
I roześmiołem sie przytem, a ten ci krekodyl cy kretyn, jak nie walnie ogonem we wode, a woda chlust na śif, oblała mnie całygo od głowy do girów, tak, ze o mało nie utopiułem sie.
No, ale opatrzność uchroniło me od niescenścia, bo przecie Tabaka potrzebny je dla narodu polskigo.
Dali juz płyneliśma przespiecnie, az do portu. Miołem ino wiela trublu z przedostaniem sie za granice moskiewsko. Przychodze nad granice i pedom, co chce iść do Królestwa Polskigo.
— Kuda? — pyto sie objezcyk.
— Do Królestwa Polskigo.
— Nikakowo Królestwa Polskawo niema. Jest tylko Przywiślińskij kraj.
— Dobrze, panie objezcyk, to ja chciałem iść do tygo Przywiślinskigo kraju.
— A ty tam poco?
— Mom tam famieliją — pedom mu chytrze.
— A dziengi u ciebie są? A monopolka jest?
— A ino, panie Moskal!
Tu wyciongnonem z kiesieni butelcyne wisky i podałem objezcykoju. Ten butelko wzion do renców, obejrzoł ci jo na wsyćkie strony a potem rombnon o ziemie, jaze sie zakurzyło!
— K’czortu z takoj wodkoj! Oczyszczonnoj daj, durak! — pedo.
— Nimom jensy, panie Moskal.
Strona:Szczypawka - Baczność! Jenerał Tabaka ma głos!.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
56