mą bramą tegoż wylądowałem całkiem szczęśliwie, Zadzwoniłem. Wkrótce pojawił się stróż.
— Bonjour — powiadam. — Słuchaj, monsieur, chcę się widzieć z panem prezydentem.
Stróż wybałuszył na mnie oczy, a po chwili, zrozumniawszy, że ma przed sobą jakiegoś cudzoziemca rzekł:
— Monsieur Poincare?... Au Bordeaux! au Bordeaux!
Okazało się, że wobec nadciągających wojsk niemieckich na zdobycie Paryża, prezydent razem z rządem, przeniósł się już parę dni temu do Bordeaux, o czym ja, niestety, nic jeszcze nie wiedziałem.
Zły, że spotkał mnie zawód, przeszedłem kilka ulic, szukając dogodnego miejsca, skądby się można wzbić się w górę i polecieć do Bordeaux. Idąc tak spostrzegłem kawiarnię, a że żołądek mój zaczął wygrywać marsza, zdecydowałem się wypić szklankę mleka i przekąsić ciastkami. Wszedłem więc, usiadłem w jednym z pokojów i zacząłem spożywać “dary boże”. Nie zdążyłem jednakże przełknąć jeszcze trzeciego łyka fałszowanego mleka, gdy do pokoju, w którym siedziałem, wpadł jakiś jegomość, z rozczochraną czupryną i zajął miejsce przy sąsiednim stoliku.
— Vive la Pologne! — zakrzyczało na cały głos kilku kielnerów, ujrzawszy tego pana.
Co? Co? “Niech żyje Polska”? Cóż to za jeden
Strona:Szczypawka - Humorystyczne listy z terenu wojny.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.