Wszedłem do wnętrza i oznajmiłem, że chcę się widzieć z „samym“ Dmowskim.
Dobrze, ale wpierw musisz się pan poddać rewizji.
— Rewizji?
— Tak!
Nie zdążyłem jeszcze ochłonąć ze ździwienia, że oto teraz już i w redakcjach pism niby polskich rewidują interesantów, gdy podeszło do mnie dwuch kozaków i obmacywali mnie na wszystkie strony.
— W poriadkie! Stupaj! — rzekł jeden, gdy skończyli „robotę”.
Szwajcar poprowadził mnie do gabinetu Dmowskiego. Przed drzwiami zastałem znów dwuch kozaków, popijających z flaszki “sorokowkę” i ci znów mnie zrewidowali. Teraz już bez trudności weszliśmy do gabinetu Dmowskiego. Zaraz na wstępie zauważyłem, że przed biurkiem Dmowskiego wiszą dwa portrety: cara i carycy. Dmowski siedział podparty ręką, nucił z cicha „Boże caria chrani” i obliczał jakieś zyski.
— Dzień dobry. Jestem Szczypwka, redaktor Bicza Bożego z Chicago.
— O, z Chicago!... Bardzo mi przyjemnie powitać pana... Czy może ma pan jakie wiadomości od Karabasza, od Rakoczego?... Czym mogę panu służyć? — zapytał Dmowski.
— Karabasz i Rakoczy mają się dobrze. Jeden nadal sprzedaje w niedzielę wódkę z powodzeniem,
Strona:Szczypawka - Humorystyczne listy z terenu wojny.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.