Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/85

Ta strona została skorygowana.

stwie otarła łzy swoje i powróciła do rodziców ze spokojną twarzą jak gdyby pocieszona.

Litość i przywiązanie ku téj dziewczynie przemogły we mnie wszelką bojaźń, idę do domu w którym żył Harasim, dziwne myśli, i śmiałe zamiary snuły się w méj głowie, postanowiłem od tyraństwa i napaści skryć ją gdziekolwiek w odległych stronach. Idąc do wsi postrzegam Ahapkę, ona samotna chodzi po polu, płacząc śpiewała żałobnym głosem zwyczajną pieśń na podziękowanie rodzicom za ich opiekę, zbliżam się do niéj, biorę za rękę, byłem jakby nieprzytomny w tym czasie, chcąc jéj ulżyć cierpienie temi słowy oświadczam moje usługi: — Ahapko, wiem ja przyczynę łez twoich, wiem o cierpieniu ojca i matki, Karpo bezbożny człowiek zakupił pana, a wybor twój i wolę twoich rodziców, skrępował jak bezsumienny, posłuchaj mojéj rady, jeśli choć cząstkę masz takiego przywiązania do mnie, jakie ja czuję ku tobie i ku twym rodzicom. Na ziemi są wysokie góry zarosłe gęstym lasem, te ciemne bory co się czarnieją około naszych wiosek są rozległe, i ich miejsc cienistych niedójrzy ludzkie oko, te się kończą bardzo daleko, idźmy precz z tych stron, skryjmy się od wszystkich znajomych w tych dzikich pustyniach, będę twoim stróżem i przewodnikiem, świat wielki, znajdziem gdziekolwiek kątek, gdzie się uchronim, są i ludzie z litościwém sercem, dają przytułek występnym, których sąd prześladuje, lecz my nie jesteśmy winni ni przed sądem ludzkim ni Boskim i pracą gdziekolwiek zasłużym sobie na kawałek chleba. Bóg do-