Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 1.djvu/112

Ta strona została przepisana.
110
SZPIEG

— Nie trwóżcie się Panie, rzekł Officer, postrzegaiąc skutki przestrachu na ich twarzach, nie żądam iak tylko odpowiedzi szczeréy, otwartéy, i natychmiast odieżdzam.
— A na co takiego? łaskawy Panie! zapytał stary Warthon drżącym, i nieśmiałym głosem.
— Podczas onegdayszéy słoty przyiąłeś do domu pewnego cudzoziemca? rzekł Officer spoyrzeniem swoiém przenikaiąc Warthona.
— O to ten panie! odpowiedział oyciec wskazuiąc na syna, chciał nam uprzyiemnić nasze towarzystwo, i do dziś dnia z nami pozostał.
— Mości Panie! rzekł dragon, od stóp do głów mierząc okiem Henryka, i zbliżaiąc się ku niemu, Mości Panie powtórzył ze śmieszną powagą, iakże żałuię iż go poznaię tak gwałtownie zakatarzonego.
— Zakatarzonego! zawołał Henryk, wcale nie mam kataru.