Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 1.djvu/117

Ta strona została przepisana.
115
ROZDZIAŁ V.

go Królewskiéy Mości Wielkiéy Brytanii.
W momencie zmieniła się postać Lawtona, odpadła go wszelka do żartów ochota, i mieysce iéy pewna niechęć na iego twarzy zaięła.
— Kapitanie Warthon, rzekł, żałuię cię z całéy méy duszy.
— Jeżeli go żałuiesz, zawołał stroskany oyciec, czegóż chcesz od niego? po co lituiesz się nad nim, i trwożysz spokoyność naszą? wszakże on nie iest szpiegiem, przyszedł tutay iedynie nawiedzić swoię familię. Ja sobą samym, maiątkiem moim ręczę za niego, gotów iestem złożyć taką summę, iaką.......
— Zapominasz się chyba, do kogo mówisz, przerwał Lawton. — Przywiązanie tylko do syna, podobne uchybienie człowiekowi honoru, tłómaczyć może. Kapitanie, kiedyś tu przyszedł, wiedzieć musiałeś, iż straże nasze stoią na Białéy-równinie?