Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 1.djvu/164

Ta strona została przepisana.
162
SZPIEG

— Kapitanie Warthon! zawołał Pułkownik, co widzę w niebieskim surducie, i na koniu Amerykańskiego Dragona? zkądże iak z obłoków do nas zstąpiłeś?
— Bogu niech będą dzięki, odpowiedział Henryk, żem wolny i bezpieczny z wami, nie ma pięciu minut iak byłem więźniem, zagrożonym szubienicą.
— Szubienicą! ci zdraycy śmieliżby ieszcze iedno popełnić zabóystwo? czyż iuż im niedosyć na nieszczęśliwym Andrzeiu? cóż ieszcze mogli mieć za powody, do podobnego tobie zagrożenia?
— Te same, iakich użyli do zgubienia Andrzeia rzekł Kapitan, i opowiadać zaczął zebranym około siebie Officerom, całą historyą niewoli swoiéy, podczas kiedy niedobitki Heskie ściągać się powoli zaczęły.
— Winszuię ci z całéy duszy, kochany Henryku, zawołał Pułkownik, po stokroć razy szczęśliwym nazwać się możesz, żeś się potrafił wryrwać z rąk ich morderczych.