Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 1.djvu/177

Ta strona została przepisana.
175
ROZDZIAŁ VII.

Henryk przystąpił ku nieznaioméy facyacie, i tylko co miał przemówić, następuiące usłyszał dumania.
— Pewien iestem, iż ten człowiek zginął z reki kapitana Lawtona, iak gdybym na to patrzał, tyle go iuż razy przestrzegałem, uczyłem, iak ma ciąć swego przeciwnika, aby go życia nie pozbawił. To barbarzyństwo! obchodzić się tak z ludźmi, a zresztą trzebaż przecie i nam cóś do działania zostawić.
— Mości Panie! rzekł Henryk, ieżeli masz czas, racz łaskawie ranę moią opatrzyć.
— Ach! zawołał Doktor, mierząc go od stóp do głowy, ztamtąd przychodzisz? cóż tam? co tam słychać?
— Mogę mu tylko odpowiedzieć, że dość ciepło, rzekł Henryk, gdy mu chirurg do zdięcia surduta pomagał.
— Ciepło! powtórzył doktór, to dobrze, gdzie ciepło tam i życie, a gdzie życie, tam i nadzieia! Ah! kula przeszła iedy-