Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 1.djvu/214

Ta strona została przepisana.
212
SZPIEG

do niego, rzucaiąc mu pałasz pod nogi, a sam dalszą ratuiac się ucieczką.
Masson ze swemi dragonami, przez wyłom starego zwaliska, spostrzegł o podal kramarza, który iuż dochodził do owéy obronnéy dla siebie góry, z tą radością, z iaką żeglarz po okropnéy burzy do portu zawiia.
— W galop! w galop, zawołał porucznik, daléy za nim! chwytaycie!
— Stóy! krzyknął donośnym głosem kapitan, ani kroku bez mego rozkazu. Masson! pomóż mi podnieść się, bo niezmiernie iestem, potłuczony, ruszyć się nie mogę.
Masson, iakkolwick zdziwiony nadzwyczayną zmianą woli swego kapitana, w milczeniu musiał mu bydź posłusznym, a osłupiali dragony zdawali się bydź nierozdzielną częścią bydląt, na których siedzieli.
— To spadnięcie nierównie iest gorsze iak pierwsze, rzekł Lawton podnosząc się z ziemi: wszystkie kości mnie bolą.... Nie-