Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 1.djvu/216

Ta strona została przepisana.
214
SZPIEG

— Jedźmy! iedźmy! zawołał wesoło porucznik, nie umrzesz kapitanie z twego upadnięcia, kiedy myślisz o iedzeniu.
— Umrę za godzinę, ieśli mi ieść nie dadzą, odpowiedział nieco obrażony tym żartem kapitan.
— Kapitanie, rzekł sierżant zbliżaiąc się ku niemu, niedaleko iesteśmy domu tego szpiega kramarza, pozwolisz nam żebyśmy go z dymem puścili.
— Nie! krzyknął piorunuiącym głosem Lawton, maszże mnie za podpalacza? niech tylko iskierkę ognia u którego zobaczę, posiekam go na sztuki.
— Dla Boga! zawołał chorąży, któren na wpół iuż usnął był na swym koniu, a którego olbrzymi głos Lawtona przebudził, ieszcze nasz kapitan ma głos dość mocny, chociaż się dziś potłukł po dwa razy.
Lawton z Massonem w milczeniu dalszą przeiechali drogę obok siebie: ostatni nie