Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 1.djvu/98

Ta strona została przepisana.
96
SZPIEG

mi o kamień, probuiąc czy przypadkiem nie były fałszywe, zważył w ręku, i dopiero ów drogi sobie kruszec, schował do skórzanego trzosu, któren z taką ostrożnością przy sobie nosił, iżby się nikt nie domyślał gdzieby go ukrywał.
Ucieszony szczęśliwém zdarzeniem, iż wdwóynasób zarobił, przystąpił do Henryka i rzekł do niego: Kapitanie Warthon! wyieżdzasz tego wieczora?
— Nie Birchu! odpowiedział Henryk pokazuiąc na swą familię: chciałżebyś iżbym opuszczał te tak drogie dla mnie osoby, z któremi iuż może nie zobaczę się więcéy.
— Takie żarty nie uchodzą móy bracie, rzekła Franciszka.
— Bydź może, zawołał Birch, iż teraz gdy słota ustała, Skinner ze swoią bandą wyruszy w pole. Bodaybym nie przepowiedział, ale on gotów tu napaść, a w takim razie.....