Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 2.djvu/108

Ta strona została przepisana.
106
SZPIEG

— Jak to! tego co cię zkonia zrzucił.
— Zrzucił! nie byłem ieszcze zrzucony przez nikogo, upadłem przypadkiem, że się potknął móy Roanake, i obydwa pocałowaliśmy ziemię.
— Musi bydź trochę za ostra, rzekł żartobliwie doktór, gdyż dotąd nosisz ieszcze ślady sińców na twarzy. Lecz to naywiększa szkoda, iż odkryć nie można gdzie się ten Szpieg niegodny ukrywa?
— Ukrywa! wcale nie; szedł za ciałem oyca swoiego.
— Jak to! i pozwoliłeś mu spokoynie przeyść obok siebie, zawołał Sytgreaw zatrzymuiąc swego konia. Wracaymy i złapmy tego łotra! wieczorem każesz go ieszcze powiesić, a iutro zrana zaraz dyssekcyą z nim miéć będę.
— Wstydź się doktorze Archibaldzie! chceszże zatrzymywać człowieka, oddaiącego oycu ostatnią posługę? Bądź tylko cierpliwym,