Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 2.djvu/112

Ta strona została przepisana.
110
SZPIEG

srebrnych łyżek, i zawołała z żywością:
— A łyżki Harweyu; łyżki! iak się ożenisz potrzebne ci bydź mogą.
— Nigdy żenić się nie myślę, odpowiedział oboiętnie.
— Jesteś panem siebie Harweyu, lecz gniewać się za to na mnie nie masz powodu. Wszakże do ożenienia nikt musić cię nie będzie.
Nie bez wzruszenia i żalu postrzegła ona, iż dom, w którym tak długo mieszkała, sprzęty, co iéy do użytku służyły, zgoła maiątek cały, któren iak własny uważała, przechodził w obce ręce, niezostawiaiąc nic dla niéy nad samo wspomnienie, przeżytéy życia połowy. Zawiedzione iéy nadzieie, wybór w drogę Harweya, czekaiące ią ubóstwo, w nagrodę poniesionych usług, tém mocniéy żal iéy zwiększało.
— Przyznam się, iż mam nieiaką obawę w tém nabyciu, rzekł z resztą spekulant; kontrakt odczytawszy.