— Jaką obawę? zapytał Harwey.
— Lękam się, aby do mnie rygoru sprawiedliwości, rozciągnąć nic chciano. Wiem iż iesteś śledzony, i że maiątek twóy zabranym ci bydź może. Jeżelibym przeto w takim stanie rzeczy odważył się, dać ci za wszystko czterdzieści funtów szterlingów, i tak przepłaciłbym ieszcze realną wartość.
— Nie mogą zabierać tego, co do mnie należeć nie będzie, zresztą znanym tu iesteś za gorliwego republikanina, i bądź pewien, iż ciebie od praw własności twéy nie odsądzą; zalicz mi w końcu dwieście dollarów, a natychmiast ci dom z ogrodem oddam.
Wymawiaiąc te słowa, smutek pokrył twarz iego, któż bowiem bez goryczy marnotrawi siedzibę oyców swoich, i własne rodzinne siedlisko, aby wyzuwaiąc się z niego, tułaczem po świecie został.
Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 2.djvu/113
Ta strona została przepisana.
111
ROZDZIAŁ IV.