Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 2.djvu/117

Ta strona została przepisana.
115
ROZDZIAŁ IV.

losem swych panów, odezwały się w iéy duszy.
— Gdzież póydziesz teraz Harweyu? gdzież znaydziesz przytułek dla siebie, zapytała go z niezwykłém sobie wzruszeniem.
— Gdzie mnie Bóg obróci.
— Prawda że wszystko iest w mocy stwórcy naszego. Człowiek iednak sam musi myśleć o sobie, i żyć z ludźmi, dopóki iest na téy ziemi.
— Biednemu Bóg tylko iest iedyną nadzieią, i wsparciem.
— Wszystko to bardzo pięknie Harweyu; lecz widząc rzeczy iak są, i iak bydź powinny, szczerze ci powiem, iżbyś powinien obrać sobie stałe mieszkanie, lepsze i dogodnieysze od tego, iakiegoś się pozbył, w okolicach bardziéy korzystnieyszych dla twoiego handlu, i pomiędzy mieszkańcami wiecéy przyiacielskiemi, niżeli są tuteysi.