Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 2.djvu/120

Ta strona została przepisana.
118
SZPIEG

tylu prześladowaniami znękany, iakąż dla mnie było pociechą, odebrać iego błogosławieństwo, i z ust iego pochwałę czynów moich usłyszeć! Lecz iuż nie żyie! dodał obracaiąc się ku izbie oyca swoiego, i któż mi teraz słuszność przyzna, kto sprawiedliwym dla mnie bydź zechce?
— Harweyu! Harweyu! wołała na niego błagaiącym tonem Katy, lecz ten zdawał się bydź głuchym, obłąkanym spoglądał wzrokiem, i tylko lekki uśmiech lica iego ożywił.
— Lecz on, rzekł: znał mnie ieszcze nie wiele, wiedział mało; przyznawał mi skrycie, czego publicznie zaświadczyć nie mógł: bolesno iest cierpieć niewinnie, okropniéy ieszcze umierać w niesławie!
— Nie mów więcéy o śmierci Harweyu, zawołała Katy, z trwogą spoglądaiąc obok siebie, i przykładaiąc trochę drzewa na komin dla lepszego w izbie światła.