Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 2.djvu/190

Ta strona została przepisana.
188
SZPIEG

mi palce od zimna zdrętwiały, żem z trudnością mógł pistolet utrzymać.
— Powiedz lepiéy, że ze strachu. Czemużeś się bliżéy nie przysunął? zimno! nam wtenczas gorąco było iak w ogniu i dotąd grzbiet mnie pali, iakby mi go na rożnie pieczono.
— Jednakże nie myślisz iakim sposobem moglibyśmy się zemścić, i owszem ieszczebyś całował ten rzemień, którym wyćwiczony zostałeś.
— Całowałbym! to trochę za trudno, gdyż sądzę, że na méy skórze, musiał rozsypać się w kawałki. Z tém wszystkiém wolę sto razy grzbietu nadstawić, niż zginąć, albo obydwa uszy miéć oberzniete. I to właśnie, co nas spotkać może, ieżeli zaczepiać zechcemy tego wściekłego Wirgińczyka. Co do mnie, oddałbym chętnie ostatnią parę butów żeby on nam dał pokóy, i my żebyśmy go nie drażnili wiecéy.