nie przedstawiała oprawcom sposobności uderzenia na nich niespodzianie, tém mniéy ieszcze rachować mogli na to, aby upatrzyli sobie porę znalezienia Lawtona samego, i iak pragnęli we krwi iego nagrodzenia sobie krzywdy swoiéy. Zresztą wiedzieli, że Kapitan równie silny, iak odważny z naytrudnieyszych nieraz wybrnął niebezpieczeństw; gdyby zatém los na iego stronę przechylił zwycieztwo, mieliby sprawiedliwą przyczynę zadrżeć przed iego orężem, i z kraiu wynosićby się musieli. Nakoniec uchwalili pomiędzy sobą plan, który obok zemsty zdawał się im różne kieszonkowe korzyści zapewniać; po długich przeto naradach wyznaczyli czas, oraz sposoby doprowadzenia go do skutku.
Uradowani tym wynalazkiem, właśnie do swego bankietu zasiadać mieli, gdy usłyszeli niedaleko siebie głos wołający: tutay Kapitanie Lawton tutay! trzymay tych łotrów, oto ich tu masz!
Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 2.djvu/192
Ta strona została przepisana.
190
SZPIEG