Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 3.djvu/113

Ta strona została przepisana.
113
ROZDZIAŁ V.

— Bogu niech będą dzięki! zawołał wybawca Sary zatrzymuiąc się na dworze, dla wypocznienia sobie po tak strasznéy przeprawie: iakaż śmierć sroga, biedną tę istotę czekała?
Głos ten zdawał się bydź znaiomym Lawtonowi, spoyrzał w tę stronę, gdzie go usłyszał, i w mieyscu znalezienia którego ze swych dragonów, poznał Kramarza.
— Ah! krzyknął, tyżeś to Birchu, w tym ludzkości obrazie. Ścigasz mnie iakby iakie widmo.
— Kapitanie Lawton! odpowiedział Harwey, iestem w twym ręku, bierz mnie teraz, i krwią moią nasyć swą zemstę; wszak widzisz że nie mam siły do ucieczki, ani środków do obrony.
— Oyczyzna moia droższą mi iest jak życie, rzekł kapitan, dla tego iednak że iest wolną, że żadną nie splamiona zbrodnią, nie wymaga po synach swoich, iżby dla niey wyrzec się mieli honoru i wdzięcz-