Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 3.djvu/126

Ta strona została przepisana.
126
SZPIEG

— Czekaycież! weźcież i mnie z sobą! czyż chcecie aby mnie tu zamordowali? łyżka mi się stopiła, lecz mam nadzieię, iż wynadgrodzoną zostanę.
Lawton obeyrzał się, i uyrzał wychodzącą z pośrzód ruin kobietę, niosącą pakę na plecach, która co do swéy wielkości zdawała się bydź podobną do skrzynki znanego kramarza.
— Cóż za nowy fenix z popiołów powstaie? zawołał Kapitan zbliżaiąc się do niéy. Na moią duszę, to Pani doktorowa, to urzędnik zdrowia. No cóż dobra kobieto, dla czegóż tyle hałasu?
— Tyle hałasu? powtórzyła Katy cała zadyszana, niedość stracić łyżkę srebrną, trzebaż ieszcze bydź zostawioną, aby resztę zabrali, a może i zabili? wcale inaczéy Harwey Birch obchodził się ze mną, gdym z nim mieszkała. Miał on wprawdzie swe taiemnice; lecz co dla mnie zawsze się przyzwoicie zachował.