ich, lecz o mieszkańcach indyiskich miedzianego koloru, dzikich iedném słowem.
— Wszakże ci dzicy, są sprzymierzeńcy wasi; za złoto i rum Angielski biią się wspólnie z wami. Lecz czyżeś mnie miał za dzikiego?
— Nie, lecz nie wiedząc kto mnie goni, i czegoby chciał odemnie, sądziłem, iż uciekać, nayrozsądnieyszym będzie krokiem do méy obrony.
— Właśnie naynieuważnieyszym. Jakże chciałeś uciec przed żołnierzem ścigaiącym cię na koniu? zresztą, z iednego złego mogłeś wpaść na drugie gorsze. Któż wié czy w tym lesie, lub po skałach nie ukrywaią się nieprzyiaciele wszclkiéy spokoyności, i bezpieczeństwa publicznego.
— Jakto ci dzicy? zapytał Kapelan ze drżeniem.
— Gorsi od dzikich, szkodliwi równie iak powietrze i ogień, zawołał Lawton, marszcząc gęste brwi swoie, ludzie któ-
Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 3.djvu/143
Ta strona została przepisana.
143
ROZDZIAŁ VII.