Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 3.djvu/184

Ta strona została przepisana.
184
SZPIEG

— Niech odprowadzą obwinionego, rzekł ieden z Sędziów do Officera, maiąccgo straż nad Henrykiem. Pułkowniku Syngleton, dodał obracaiąc się do Prezyduiąccgo, czas będzie nam się oddalić.
— Syngleton, powtórzyła Franciszka, schylaiąc mu się do nóg, i łzami rękę iego skrapiaiąc: Pułkowniku Syngleton! Jesteś Oycem, postaw się w równie opłakanym stanie, i pomnij, iż sam ieszcze niewiesz, iakie przeznaczenie czeka dzieci twoie!
— Oddalcie ią ztąd rzekł wzruszonym tonem, uchylaiąc swą rękę, i twarz od niéy odwracaiąc.
— Pułkowniku Syngleton! zapominasz więc, że przed kilku dniami, syn twóy ranny, prawie umieraiący, znalazł przytułek, i staranie, w domu oyca moiego? chciałabyś pozbawić syna tego, który twoiemu życie ocalił.
— Ah! iakież okropne przekonanie! zawołał weteran podnosząc się z zapłonio-