— Powiedz raczéy Franciszko, iżby to szczęściem dla niego było. Maiąc Harpera za nami, spodziewam się, iż uyrzemy Henryka, tańcuiącego dziś ieszcze na naszém weselu. Czemuż on nie należy do sprawy rodaków swoich! Z iakążbym radością patrzał na brata, walczącego w szeregach wiernych oyczyzny synów!
— Nie mów o tém Dunwoodi! smutne uwagi, duszę moię truią.
— Skończmy więc Franciszko! szczęśliwa ziemia, w któréy iéy córki, czuć miłość dla niéy umieią. Lecz trzeba abym cię opuścił. Prędzéy poiade, prędzéy powrócę.
Jeszcze żegnać się nie skończył, gdy goniec wpadł cwałem na podwórze, przebiegł prędko schody, zastukał do drzwi, i nieczekaiąc pozwolenia, wszedł do pokoiu; miał na sobie mundur Adjutanta, i Dunwoodi poznał w nim iednego z Officerów, będących przy świcie Washingtona.
Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/109
Ta strona została przepisana.
109
ROZDZIAŁ IV.