Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/116

Ta strona została przepisana.
116
SZPIEG

— Słuchay mnie, i idź za moim przykładem Kapitanie Warthon, odpowiedział Harwey, kończąc swóy skromny posiłek: do trudów sił potrzeba; ieżeli iuż kawalerya ruszyła, niepodobna żebyśmy ią uprzedzić mieli; ieżeli nie; zapewne muszą bydź czém ważnieyszém zaięci, i o nas nie myślą.
— Wszakżeś sam powiedział, że od dwóch godzin pewność nasza zawisła; ieżeli przeto tutay zatrzymywać się będziemy, straciemy korzyści, iakieśmy dotąd odnieśli.
— Dwie te godziny iuż upłynęły Kapitanie Warthon, i Major Dunwoodi nie myśli pewnie ścigać dwóch ludzi, wiedząc że stu czeka na niego przy Kroton.
— Cicho! Birchu słuchay! zdaie mi się że kawalerya zjeżdza teraz z góry. Nieba! to głos Dunwoodiego, słyszę go iak się śmieie do towarzyszów swoich. Los dawnego przyiaciela, widać że go mało ob-