okręgu. Wówczas Harwey zbliżając się coraz bardziéy ku Amerykańskim strażom podwoił ostrożność swoią, i że wiedział prawie na pamięć, gdzie któren szyldwach był rozstawiony, szczęśliwie unikać ich zawsze umiał.
Xiężyc właśnie zachodził i na horyzoncie bladawa świtać zaczęła iutrzenka, gdy Kapitan Warthon zapytał swego towarzysza, czyliby nie mogli na parę godzin spokoynie odpocząć?
— Spoyrzyi tam, odpowiedział Birch, wskazuiąc mu na wzgórek, w niewielkiéy odległości od nich będący: nie widziszże człowieka przechodzącego się w téy stronie. Patrzay iak na wschód wpatrywać się zdaie, i ieżeli domysły mnie niezwodzą musi to bydź szyldwach woysk królewskich, a przy nim iak widać około trzystu ludzi przeznaczonych w odwodzie.
— Więc wolni iesteśmy! cóż nam iuż teraz zostaie, ieżeli niepołączyć się z niemi.
Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/119
Ta strona została przepisana.
119
ROZDZIAŁ V.