towarzyszowi swoiemu. Birch zadrżał cały, rzuciwszy okiem na niego, i nareszcie dwa kroki iuż postąpił, chcąc uciekać; lecz zmiarkował się w tym momencie, stanął śmiele, i wraz z Kapitanem Warthon, przybycia nieznaiomego czekał.
— Przyiacielu! rzekł tenże przystępuiąc, i lufą swéy strzelby ziemi dotykaiąc.
— Lepiéy zrobisz, gdy się oddalić zechcesz, rzekł Birch, spoglądaiąc na niego z boku, nie zbywa tu na ludziach, co cię usłyszéć mogą, a téż nie ma dragonów Wirgińskich, ani Majora Dunwoodi, żebyś mnie w ich ręce oddać zdołał.
— Do wszystkich czartów z Majorem Dunwoodi, i z iego dragonami! zawołał znaiomy ze swych czynów Skinner. Niech żyie Król Jerzy! ieżeli zechcesz Birchu! proszę cię poleć mnie wodzowi Pastuchów: nadgrodzę ci dobrze, i przyjacielem twym na zawsze będę.
Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/125
Ta strona została przepisana.
125
ROZDZIAŁ V.