Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/127

Ta strona została przepisana.
127
ROZDZIAŁ V.

za rękę Bircha, dał mu sakiewkę z pieniędzmi, i pędem błyskawicy wskoczył do czółna. Harwey nie miał wprawdzie myśli przyiąć żadnego daru, lecz Henryk który to dobrze przewidział, iuż był odbił od brzegu: musiał zatem poprzestać na ofiarowanéy sobie nagrodzie, która, unikaiąc chciwych nowego swego towarzysza spostrzeżeń, do kieszeni nieznacznie wsunął.
W dalszéy drodze, obydwa z Skinnerem wzaiemnie nie dowierzaiąc sobie, z niespokoynością zdawali się spoglądać na siebie. Skinner po kilka razy, chciał Harweya wprowadzić w rozmowę, lecz ten albo mu krótko odpowiedział, albo udał, iż nie uważa, i słowa się nie odezwał. Zwróciwszy się nakoniec na drogę prowadzącą ku Harlaem, gdy wyszli na wzgórek, spotkali się z dwudziestu blisko ludźmi na koniach, którzy w podobnych mundurach iak dragony Angielscy po swéy postawie i nieładzie, zdawali się bydź bar-